
Jarmark wielkanocny na krakowskim Rynku Głównym oficjalnie wystartował, ale echa zeszłorocznych kontrowersji nie milkną. Organizatorzy zapewniają: tym razem ma być lepiej, przejrzyściej i – przede wszystkim – taniej. Tyle że nie dla wszystkich. A co z „paragonami grozy”? Tu sytuacja wciąż budzi pytania.
Wielkanocna tradycja z domieszką nieufności
Od 10 do 21 kwietnia blisko sto straganów rozstawionych w sercu Krakowa przyciąga mieszkańców i turystów. Na pierwszy rzut oka wszystko jak co roku – rękodzieło, palmy, pisanki, wędliny i oczywiście gastronomia. W praktyce jednak nad jarmarkiem unosi się cień zeszłorocznego bożonarodzeniowego zamieszania, które mocno nadszarpnęło zaufanie do organizatorów.
Wówczas ceny potrafiły przyprawić o zawrót głowy. Turystka z Malty zapłaciła niemal 355 zł za skromny zestaw obiadowy – głównie przez to, że na cenówkach umieszczano ceny za 100 gramów, a nie za całe porcje. Taki zabieg – czy też niedopatrzenie – skutecznie odebrał apetyt niejednemu odwiedzającemu.
Nie bez echa przeszło też to, że organizację powierzono firmie Artim bez przetargu, co wywołało burzliwą dyskusję wśród krakowskich radnych. Pojawiły się oskarżenia o monopol, brak transparentności i zbyt dużą swobodę cenową wystawców. W efekcie mieszkańcy – zamiast cieszyć się atmosferą jarmarku – zaczęli go omijać szerokim łukiem.
Rabaty, ale z ograniczeniem. Kto naprawdę zapłaci mniej?
Pod wpływem zeszłorocznych głosów krytyki, Krakowska Kongregacja Kupiecka – organizator jarmarku – zdecydowała się na pewne ustępstwa. Tylko czy wystarczające? Na pierwszy plan wysuwa się zapowiedź obniżek, ale z wyraźnym zastrzeżeniem – zniżki przysługują wyłącznie posiadaczom Karty Krakowskiej lub programu „N” dedykowanego rodzinom z dziećmi z niepełnosprawnością. Rabat wynosi 15% i dotyczy jedynie żywności, z wyłączeniem alkoholu.
Ponadto każdy z wystawców zobowiązany został do wprowadzenia do menu przynajmniej jednej pozycji „w przystępnej cenie”. Tyle że nie wiadomo, jak ta „przystępność” ma wyglądać w praktyce. Czy 30 zł za miskę żurku to jeszcze promocja, czy już absurd?
Ceny regularne wciąż są wysokie: pierogi po 5 zł za sztukę, barszcz za 15 zł, kiełbasa w bułce – 50 zł, a zapiekanki potrafią kosztować nawet 50 zł, w zależności od dodatków. To wszystko bez zniżki. Dla wielu rodzin – zwłaszcza tych bez lokalnej karty – to wciąż za dużo.
Nowe zasady, stare pytania
Na papierze jarmark przeszedł lifting – pojawiły się regulacje, są zniżki, a organizatorzy obiecują lepszą przejrzystość. Ale w praktyce wiele zależy od wystawców. To oni decydują, jak szczegółowo opiszą cenniki, jaką porcję zaoferują i ile finalnie za nią policzą. I to właśnie w tym miejscu może powrócić dobrze znany problem – paragonów grozy.
Doświadczenia z ubiegłego roku nauczyły czujności. Ale czy to wystarczy, by uniknąć kolejnych wpadek? W końcu jarmark to miejsce, gdzie emocje – i głód – często biorą górę nad rozsądkiem. Wystarczy chwila, by zamiast świątecznej atmosfery poczuć… rozczarowanie.
Pozostaje więc pytanie: czy w tym roku organizatorzy rzeczywiście wyciągnęli wnioski, czy tylko zmienili strategię komunikacji? I czy rzeczywiście da się w Krakowie zjeść na jarmarku tanio, bez karty mieszkańca i bez kalkulatora w dłoni? Odpowiedzi – jak zwykle – przyniesie dopiero praktyka.