
Europa Środkowa przestała być jedynym regionem niepokoju – ostrzegają zachodni politycy. Wielka Brytania sygnalizuje, że Rosja może już mieć nowy cel: Bałkany. Ten geopolityczny tygiel, przez lata będący polem gry wielkich mocarstw, znów staje się strefą napięcia. Czy to właśnie tam Moskwa będzie próbować podważyć porządek zachodni?
Rosja nie odpuszcza Bałkanom
Kraje bałkańskie to dziś jeden z najważniejszych obszarów rywalizacji między Wschodem a Zachodem. Rosja, choć formalnie zaangażowana w konflikt w Ukrainie, nie rezygnuje z działań mających na celu osłabienie wpływów Unii Europejskiej i NATO w tym strategicznym regionie. I nie musi przy tym sięgać po środki militarne – wystarczy cierpliwe budowanie wpływów.
Moskwa utrzymuje ścisłe relacje z państwami, które nie wykazują entuzjazmu wobec struktur zachodnich. Serbia i Bośnia i Hercegowina, a konkretniej ich prorosyjskie frakcje, pozostają kluczowymi partnerami Kremla. Rosja oferuje wsparcie finansowe, polityczne i wojskowe, umacniając pozycję w regionie nie tyle siłą, co lojalnością sojuszników.
Choć obecność wojskowa Rosji na Bałkanach jest ograniczona, ćwiczenia wojskowe z Serbią czy intensyfikacja kontaktów dyplomatycznych pokazują, że Moskwa nie zamierza odpuścić. Gra toczy się o wpływy – i o zatrzymanie ekspansji NATO.
Kosowo jako punkt zapalny
Kiedy mowa o rosyjskiej strategii na Bałkanach, nie sposób pominąć kwestii Kosowa. To terytorium, które ogłosiło niepodległość w 2008 roku, pozostaje symbolem niezałatwionego konfliktu i tłem dla geopolitycznej rozgrywki. Rosja konsekwentnie nie uznaje niepodległości Kosowa i wspiera Serbię w jej roszczeniach terytorialnych – to stanowisko wyraźnie sprzeczne z polityką większości państw Unii Europejskiej.
I właśnie to napięcie staje się dla Kremla cennym narzędziem. Utrzymując stan niepewności, Rosja skutecznie utrudnia proces integracji Bałkanów z UE, wykorzystując luki w polityce spójności Zachodu. Kosowo od lat czeka na zielone światło z Brukseli – bezskutecznie. Brak jednomyślności wśród państw członkowskich to argument, którym Moskwa potrafi grać bezbłędnie.
Ten geopolityczny impas to nie tylko problem dla samego Kosowa – to hamulec rozwoju dla całego regionu, który wciąż balansuje między aspiracjami europejskimi a presją ze strony Rosji. A im dłużej ten stan się utrzymuje, tym trudniej o stabilność.
Zachód odpowiada, ale czy wystarczająco?
Na działania Rosji reagują państwa Zachodu, a szczególnie Wielka Brytania. Szef brytyjskiej dyplomacji, David Lammy, nie ukrywa, że jego kraj postrzega Bałkany jako kolejny obszar zagrożony rosyjską ingerencją. W odpowiedzi Londyn popiera rozszerzenie Unii Europejskiej o sześć krajów Bałkanów Zachodnich: Serbię, Czarnogórę, Bośnię i Hercegowinę, Kosowo, Albanię oraz Macedonię Północną.
To gest nie tylko polityczny, ale i strategiczny – szybsza integracja z UE miałaby uodpornić państwa regionu na wpływy rosyjskie, tworząc silniejszy i bardziej jednolity blok. Trudno jednak nie zadać pytania: czy deklaracje poparcia wystarczą, by zatrzymać Moskwę?
Bo Kreml nie działa otwarcie. Nie potrzebuje czołgów, kiedy wystarczą sojusze, pieniądze i polityczne zależności. A Bałkany – z ich skomplikowaną historią, wewnętrznymi napięciami i brakiem pełnej integracji – pozostają dla Rosji idealnym polem do cichego, ale długotrwałego wpływu.
To właśnie ta „długa ingerencja”, jak nazwał ją Lammy, może okazać się bardziej niebezpieczna niż otwarta agresja. Bo działa powoli, ale skutecznie – w miejscach, gdzie Zachód wciąż pozostawia zbyt wiele luk.