
Budowa schronów, przeszkolenie obywateli i gromadzenie zapasów — Europa zaczyna traktować zagrożenie wojną nie jako abstrakcję, lecz realny scenariusz. To nie film katastroficzny ani paranoja – to plan minimum na wypadek, gdyby wojna dotarła pod nasze drzwi.
Zachodnia Europa inwestuje, Skandynawia uczy, Polska się budzi
Wojna na Ukrainie trwa już ponad trzy lata, ale dopiero ostatnie miesiące zmieniły ton debaty w Europie. Niepokój rośnie – nie tylko z powodu działań Rosji, ale też deklaracji płynących zza oceanu. Donald Trump wprost zasugerował, że USA mogą nie stanąć automatycznie w obronie granic NATO, jeśli uznają to za nieopłacalne. Europejczycy zostali więc z tą myślą sami – i zaczęli działać.
Niemcy planują miliardowe inwestycje w modernizację schronów i infrastruktury kryzysowej. Finlandia twierdzi, że ma już miejsca w bunkrach dla większości obywateli. Szwedzi rozsyłają broszury do milionów gospodarstw domowych, instruując, jak przygotować się na najgorsze. W Polsce natomiast temat preppingu dopiero przebija się do zbiorowej świadomości. Infrastruktura obronna praktycznie nie istnieje, a system ostrzegania o zagrożeniach dopiero raczkuje.
Zaskakuje, jak wiele krajów odwołuje się dziś do strategii z czasów zimnej wojny. Ale być może jeszcze bardziej zaskakuje, jak chętnie zwykli ludzie — dawniej uznawani za ekscentryków — zaczynają wprowadzać te strategie w życie. Prepping przestał być niszowym hobby — stał się koniecznością.
„A jeśli wojna przyjdzie do nas?” — pytanie, które przestało być retoryczne
W obliczu ewentualnego konfliktu nikt już nie wierzy, że wystarczy silna armia. To zwykli obywatele muszą być gotowi na brak wody, jedzenia, energii i dostępu do informacji. Nie chodzi już tylko o wojskowych, ale o sąsiadów z klatki obok — o tych, którzy do tej pory śmiali się z survivalowych blogów i domowych agregatów prądotwórczych.
Zachodnie i północne kraje Europy stawiają dziś na dwa równoległe filary: obronę cywilną i edukację obywateli. Przykład? Finlandia. Tam bunkry są nie tyle fanaberią, co obowiązkiem infrastrukturalnym. W Szwecji mówi się o „obronie totalnej” — systemie, w którym każdy obywatel wie, jak przetrwać. Nie przez dobę, ale przez tygodnie.
Polska – mimo geopolitycznego położenia i doświadczeń historycznych – do tej pory nie stworzyła podobnego systemu. Ale coraz więcej osób bierze sprawy w swoje ręce. Kupują filtry do wody, uczą się rozpalania ognia bez zapałek, instalują awaryjne źródła światła. Czy to wystarczy? Nie wiadomo. Ale lepsze to niż nic.
Co gromadzić, jak się przygotować – instrukcja (nie)przetrwania
Komisja Europejska zaleca, by mieć zapasy na przynajmniej 72 godziny. Szwedzi mówią o tygodniach. Preppersi – o miesiącach. A co dokładnie warto mieć pod ręką? Lista jest krótka, ale konkretna:
- Żywność – długoterminowa, niewymagająca gotowania. Tak, konserwy wracają do łask.
- Woda lub filtry – zalecenia mówią nawet o 100 litrach na osobę.
- Apteczka – nie tylko bandaże, ale i środki dezynfekcyjne, leki pierwszej potrzeby.
- Energia – powerbanki, latarki, radia bateryjne. Brzmi jak gadżety z minionej epoki, ale mogą uratować życie.
- Dokumenty, gotówka, środki ochrony osobistej – w razie ataku lub awarii systemu płatniczego.
Zabrzmi to górnolotnie, ale być może ostatnią rzeczą, jaką możemy dziś zrobić, to przestać się śmiać z tych, którzy się przygotowują. Bo kiedy przyjdzie kryzys – śmiech może być towarem luksusowym.