Zabójstwo lekarza w Krakowie. Sprawca był funkcjonariuszem Służby Więziennej

Tragedia, do której doszło w Szpitalu Uniwersyteckim w Krakowie, poruszyła opinię publiczną i obnażyła poważne niedociągnięcia systemowe. 35-letni Jarosław W., były funkcjonariusz Służby Więziennej, zabił nożem ortopedę dr Tomasza Soleckiego. W tle tej zbrodni pojawiają się poważne pytania o nadzór psychologiczny w służbach mundurowych oraz procedury rekrutacyjne, które zawiodły.

Sygnały ostrzegawcze zignorowane

Jarosław W. przez pięć lat pracował w Służbie Więziennej – ostatnio w Areszcie Śledczym w Katowicach, wcześniej w zakładzie karnym we Wronkach. To nie był funkcjonariusz znikąd. Miał doświadczenie, mundur, dostęp do środowiska szczególnie wymagającego psychicznie. A mimo to – jak ujawniają nowe informacje – już wcześniej zauważono u niego objawy zaburzeń emocjonalnych, zarówno wśród bliskich, jak i współpracowników.

Informator ze środowiska służby przyznał, że mężczyzna od dawna wzbudzał niepokój, a mimo to nie został odsunięty od obowiązków. Co więcej – mimo wykazywanego braku stabilności, dopuszczano go do pracy w warunkach wymagających pełnej odpowiedzialności. Ostatecznie to zaniechanie kosztowało życie lekarza. Jarosław W. wtargnął do gabinetu dr Soleckiego i zadał mu śmiertelny cios nożem. Został zatrzymany na miejscu i usłyszał zarzut zabójstwa.

Kontrola po fakcie

Po tragedii głos zabrało Ministerstwo Sprawiedliwości. Wiceministra Maria Ejchart zapowiedziała powołanie zespołu, który przeanalizuje procesy rekrutacji i oceniania funkcjonariuszy. Chodzi o to, by zrozumieć, jak osoba z wyraźnymi problemami psychicznymi mogła pozostać w strukturach mundurowych bez odpowiedniego nadzoru. Ministerstwo dostrzega potrzebę nie tylko nowych procedur, ale też lepszego przekazywania informacji między jednostkami. W ocenie resortu, właśnie te mechanizmy zawiodły.

W sprawie zareagował również minister Adam Bodnar, zapowiadając wniosek o odwołanie pułkownika Andrzeja Pecki ze stanowiska dyrektora generalnego Służby Więziennej. Taki ruch to nie tylko sygnał polityczny – to próba odpowiedzi na rosnące obawy społeczne związane z brakiem właściwego nadzoru nad osobami pełniącymi służbę w warunkach skrajnego stresu. Czy instytucja, która odpowiada za bezpieczeństwo osadzonych i personelu, potrafiła zadbać o bezpieczeństwo psychiczne własnych funkcjonariuszy?

Systemowe luki w służbie, która miała chronić

Najbardziej niepokojący w tej sprawie jest brak reakcji – mimo licznych sygnałów ostrzegawczych. Bliscy i współpracownicy widzieli, że coś jest nie tak. Nie dopuścili go do broni, ale nadal pełnił służbę. To pokazuje, jak łatwo obecny system może przeoczyć człowieka w kryzysie, który – zamiast zostać objęty pomocą – zostaje z problemem sam.

Ministerstwo zapowiada bardziej surowe i regularne badania psychologiczne, które mają obowiązywać nie tylko na etapie rekrutacji, ale również w trakcie służby. Stres, wypalenie, trauma – to codzienność wielu funkcjonariuszy. Ale to nie jest argument za tym, by udawać, że wszystko jest w porządku. Wręcz przeciwnie – to sygnał, że system potrzebuje nowej wrażliwości. I być może to właśnie ta tragedia uruchomi mechanizm, który zapobiegnie kolejnym.