
Rząd ogłosił plan wprowadzenia nowego podatku, który obejmie smartfony, laptopy, tablety i inne nowoczesne urządzenia. Choć oficjalnie opłata ma obciążyć wyłącznie producentów i importerów, nie brak głosów sugerujących, że w praktyce może ona dotknąć również zwykłych konsumentów. Stawkę ustalono na poziomie 1 proc. wartości sprzętu, a przewidywane wpływy mają sięgnąć nawet 200 milionów złotych rocznie.
Zmiana po 17 latach: symboliczny koniec ery magnetofonów
Ministerstwo Kultury i Dziedzictwa Narodowego przygotowało nowelizację przepisów dotyczących tzw. opłat reprograficznych. Nowy projekt ma zaktualizować katalog urządzeń, które umożliwiają kopiowanie i przechowywanie treści chronionych prawem autorskim. W aktualnie obowiązującym rozporządzeniu wciąż widnieją pozycje rodem z końca ubiegłego wieku — kasety VHS, magnetofony, a nawet papier ksero. Teraz do listy dołączą smartfony, tablety, telewizory z funkcją nagrywania, dyski twarde, laptopy oraz dekodery.
Z technicznego punktu widzenia nowelizacja ma uporządkować system. MKiDN przekonuje, że opłata nie będzie dotyczyła klientów detalicznych, lecz wyłącznie firm działających na rynku – 258 podmiotów odpowiedzialnych za produkcję i import sprzętu elektronicznego. Argumentacja rządu opiera się na idei „społecznej odpowiedzialności”, zgodnie z którą biznes powinien współfinansować rozwój kultury.
W praktyce oznacza to jednak tylko tyle, że urządzenia, których używamy na co dzień, zostaną objęte dodatkową opłatą, a poziom jej odczuwalności zależeć będzie od reakcji rynku. Dla przykładu: zakup smartfona o wartości 1800 zł może oznaczać opłatę w wysokości 18 zł. Teoretycznie – grosze. Ale w skali masowej sprzedaży – miliony.
Rachunek dla firm, pytania dla konsumentów
Nowa opłata została skalkulowana jako 1 proc. wartości netto wybranych urządzeń. To stosunkowo niska stawka, ale mechanizm jej działania budzi kontrowersje. Ministerstwo porównuje ją do kosztów subskrypcji streamingowych, sugerując, że dla przeciętnego użytkownika będzie praktycznie niezauważalna. Tyle że subskrypcje są dobrowolne — a opłata reprograficzna, choć technicznie pobierana od firm, może skutkować wzrostem cen detalicznych.
Z ekonomicznego punktu widzenia trudno wyobrazić sobie sytuację, w której importerzy i producenci przejmują pełny koszt nowej daniny, nie próbując choćby częściowo przenieść go na konsumenta. Szczególnie że rynek urządzeń elektronicznych działa na marżach, które są ściśle powiązane z cenami detalicznymi. Dlatego właśnie głosy sceptyczne – zarówno ze strony ekspertów, jak i opozycji – koncentrują się wokół pytania: kto naprawdę zapłaci za nowy podatek?
Maciej Wróbel z MKiDN nazywa te głosy „absurdalną próbą ochrony interesów korporacji”. Można jednak odnieść wrażenie, że ostateczny kształt tej opłaty — i jej wpływ na rynek — wciąż pozostaje otwarty. Projekt rozporządzenia trafił właśnie do konsultacji społecznych, które potrwają 30 dni. Ten okres może stać się papierkiem lakmusowym dla relacji państwo–rynek — relacji, która rzadko bywa wolna od napięć.
Twórcy kultury w centrum debaty – ale bez własnego głosu
Oficjalnie głównym beneficjentem zmian mają być twórcy kultury, którzy otrzymają dodatkowe środki w zamian za to, że użytkownicy urządzeń elektronicznych mogą korzystać z utworów w ramach dozwolonego użytku. Rząd podkreśla, że to rozwiązanie stosowane jest w wielu krajach Europy. I rzeczywiście — tego typu opłaty funkcjonują na rynkach zachodnich, choć zakres urządzeń i sposób redystrybucji środków bywają tam przedmiotem stałej debaty.
W polskim dyskursie zabrakło jednak jednej istotnej rzeczy: głosu samych twórców. Rząd mówi o nich dużo, ale raczej w trybie zastępczym. Nie wiemy, jak środowiska artystyczne oceniają sposób redystrybucji wpływów ani jaką rolę odegrają w systemie ich podziału. Wobec braku tych danych trudno ocenić, czy rzeczywiście mamy do czynienia z systemem wsparcia kultury — czy może z kolejnym budżetowym instrumentem, który dobrze brzmi, ale jeszcze lepiej się liczy.
Nowelizacja przepisów dotyczyć będzie konkretnych 19 typów urządzeń – to wyraźna redukcja wobec dotychczasowej listy, liczącej aż 65 pozycji. Niektóre stawki zostaną obniżone — np. dla papieru biurowego i urządzeń wielofunkcyjnych — co ma złagodzić ogólny wydźwięk zmian. Jednak kierunek, jaki wyznacza projekt, pozostaje jednoznaczny: cyfrowe nośniki stają się narzędziem finansowania kultury. I nawet jeśli w teorii wygląda to sensownie, w praktyce może rodzić więcej pytań niż odpowiedzi.
Smartfon pod choinką, opłata w tle – to rzeczywistość, która może stać się codziennością już niebawem. A odpowiedź na pytanie, kto naprawdę poniesie jej koszt, poznamy zapewne dopiero w momencie, gdy cena nowych urządzeń zacznie się różnić od starej — choćby symbolicznie.