Zmarł Grzegorz Wilczyński – trener, który przygotowywał mistrzów

Nie żyje Grzegorz Wilczyński – jeden z najbardziej cenionych polskich specjalistów od przygotowania fizycznego. Przez lata pracował z elitą polskiego sportu, od piłkarzy Ekstraklasy po medalistów olimpijskich i wielkoszlemowych tenisistów. Odszedł po długiej chorobie, pozostawiając po sobie nie tylko wspomnienia, lecz także konkretne ślady – w wynikach, w sylwetkach i w podejściu zawodników, z którymi pracował.

Od Groclinu po Świątek – sportowe spektrum bez granic

Wilczyński był szkoleniowcem wszechstronnym, choć jego zawodowa droga najmocniej splotła się z piłką nożną. Pracował w klubach, które na różnych etapach pisały historię polskiej ligi – Lech Poznań, Legia Warszawa, Groclin Dyskobolia, Zagłębie Lubin. Nie ograniczał się jednak do jednej dyscypliny. Współpracował z lekkoatletami, których nazwiska budzą respekt u każdego, kto pamięta bieżnie lat 80. i 90. – Bogusław Mamiński i Sławomir Majusiak zawdzięczają mu nie tylko formę, ale i długowieczność sportową.

Jego metodami interesowały się również zagraniczne kluby. W CA Brive, we Francji, prowadził rugbystów, którzy zdobyli mistrzostwo kraju, a rok później – wicemistrzostwo Europy. Pracował także we włoskim Atletico Boiano, gdzie trenowali mistrzowie olimpijscy i rekordziści świata. Skala jego doświadczenia była rzadko spotykana – zarówno geograficznie, jak i dyscyplinarnie.

Trener, który pomógł wstać z kolan – dosłownie i metaforycznie

W tenisie Wilczyński również zostawił swój ślad – pracował z Martą Domachowską, a także z Igą Świątek na początku jej kariery. Niewielu szkoleniowców może dziś powiedzieć, że przygotowywali fizycznie zawodniczkę, która w ciągu kilku lat została liderką światowego rankingu i sześciokrotną mistrzynią turniejów wielkoszlemowych. Tymczasem Wilczyński nie mówił o tym głośno. Po prostu robił swoje – dzień po dniu, etap po etapie.

To jeden z tych ludzi sportu, którzy nie pojawiają się na plakatach, ale bez których nie byłoby rekordów, zwycięstw, momentów chwały. Odszedł człowiek, który wiedział, jak budować formę, lecz nie szukał rozgłosu. Znał wartość ciężkiej pracy i potrafił ją wydobyć z innych. Tacy ludzie nie trafiają do gablot z pucharami, ale pozostają w pamięci tych, którym pomogli przekroczyć własne granice.