
Premier Donald Tusk ogłosił szczegóły pierwszego pakietu deregulacyjnego, który według jego zapowiedzi ma doprowadzić do najgłębszych zmian ustrojowych od momentu wejścia Polski do Unii Europejskiej. Spotkanie z zespołem Rafała Brzoski, nazwanym stroną społeczną, miało początkowo odbyć się jeszcze przed świętami. Konferencję jednak przesunięto – być może właśnie po to, by lepiej wyważyć proporcje między polityką a konkretem.
Zaskoczenia nie było – już od stycznia wiadomo było, że Brzoska zaangażuje się w proces tylko do czerwca. Choć jego ostatnie wypowiedzi traciły na werwie, a sceptycy mówili wprost o wizerunkowej zagrywce premiera, rząd ogłosił gotowość do wdrożenia aż 123 projektów ustaw deregulacyjnych. Zapowiedź? Odważna. Zakres? Szeroki.
120 projektów, 100 dni – tempo, które budzi pytania
Premier nie ukrywał, że liczba projektów to dla niego także symboliczne zobowiązanie – ponad sto ustaw w sto dni, mających zdjąć z obywateli i przedsiębiorców nadmiar regulacji. Tusk mówił o „zmianie ustrojowej”, zapowiadając otwartość również na propozycje opozycji, w tym posłów PiS. Sam Brzoska zaapelował o wdrożenie mechanizmu „1-in-2-out”, gdzie każda nowa regulacja skutkowałaby likwidacją dwóch innych. Premier przyjął wyzwanie – a nawet zadeklarował jeszcze dalej idące uproszczenia.
Efektywność zespołu Brzoski wynosi około 60 proc. – na 202 przygotowane propozycje, 123 trafiły do realizacji. Lista obejmuje sprawy bardzo różne: od godzin pracy urzędów, przez ułatwienia podatkowe, po cyfryzację systemu medycyny pracy. To nie tylko porządki w przepisach, ale też próba przeniesienia kontaktu obywatela z państwem do przestrzeni realnie funkcjonalnej. Dygresyjnie: kto z nas nie próbował kiedyś zgłosić czegokolwiek urzędowi w piątek po 15?
Od zastrzeżenia PESEL do zamówień publicznych – co się zmieni?
Rządowy pakiet obejmuje tak zróżnicowane obszary, że trudno znaleźć obywatela, którego choć jeden punkt nie dotyczy. Zmiany mają objąć między innymi system mObywatel (w tym dostęp do danych medycznych i e-rejestrację do lekarzy), uproszczone procedury podatkowe, cyfryzację rejestrów publicznych i spraw pracowniczych, a także ograniczenie obowiązków w zamówieniach publicznych.
Przedsiębiorcy mają zyskać więcej interpretacji ogólnych, możliwość korekty JPK bez kar i dostęp do danych ZUS czy KAS bez potrzeby każdorazowego wniosku. Urzędy będą miały określony termin na wydanie decyzji – po jego przekroczeniu domyślnie uznaje się zgodę. Do tego cyfryzacja CEIDG, VAT, ksiąg wieczystych i szkolenia BHP. Na poziomie prawa cywilnego zaproponowano m.in. rozwody u notariusza i wydłużenie okresu na powrót do nazwiska po rozwodzie.
Wśród propozycji znalazły się również zmiany w orzecznictwie o niepełnosprawności – przy chorobach bez rokowań poprawy weryfikacja nie będzie już potrzebna. Dla sektora energetyki planowane są m.in. uproszczone przyłącza, wyższy limit dla OZE bez podpięcia do sieci, a także elektroniczna forma rachunków. Kto nie zapomni rachunku opłacić – zyska, bo nie będzie musiał przechodzić przez formalności papierowe. Ale czy państwo w końcu naprawdę zacznie działać zwięźle?
Przyszłość regulacji pod znakiem uproszczeń – ale czy skutecznych?
Projekty obejmują również zmniejszenie kar w sprawach podatkowych, uproszczenie procedur sądowych i karanie tylko przy winie zawinionej. Planowane są zdalne rozprawy karne, cyfrowe załączniki do wniosków, uproszczona rejestracja pojazdów i jednoinstancyjność decyzji administracyjnych w wybranych sprawach. Minister finansów ma też częściej wydawać interpretacje ogólne, co – przynajmniej w teorii – ułatwi funkcjonowanie firm.
Część ustaw trafi do Sejmu już na pierwszym posiedzeniu po wyborach prezydenckich. Premier chce uniknąć upolitycznienia reform, które mają charakter ogólnopaństwowy, nie kampanijny. Ale pytanie zostaje: czy realna zmiana systemowa, zwłaszcza w sferze administracyjnej, da się przeprowadzić bez zderzenia z inercją biurokracji?
Bo same ustawy to jedno – wdrożenie i egzekucja to zupełnie inna historia.