
Szczyt pokojowy w Stambule miał być momentem zwrotnym – nie tylko dla wojny w Ukrainie, ale i dla wizerunku Rosji na arenie międzynarodowej. Inicjatywa wyszła od Władimira Putina, ale jego nieobecność w ostatniej chwili odebrała wydarzeniu rangę. Zachód nie dał się nabrać. Wręcz przeciwnie – coraz głośniej mówi o nowej ofensywie, tym razem gospodarczej.
Putin gra na czas – i znów się przelicza
Zaledwie kilka godzin przed planowanym otwarciem szczytu Kreml ogłosił, że prezydent Rosji nie przybędzie do Stambułu. Zamiast niego wysłano delegację urzędników średniego szczebla. Zabrakło nie tylko Putina, ale i Zełenskiego – a także Donalda Trumpa, który w tym czasie przebywał na Bliskim Wschodzie.
Tyle że to właśnie Putin był pomysłodawcą rozmów. To on wykonał pierwszy gest, najwyraźniej licząc na pęknięcia w zachodnim froncie i próbując przechwycić inicjatywę. Zamiast realnej propozycji pokoju – demonstracyjna nieobecność, która tylko utwierdziła Zachód w podejrzeniach o grę pozorów.
– Rosjanie nie chcą pokoju, chcą czasu – komentują analitycy. I choć może to brzmieć znajomo, tym razem konsekwencje mogą być inne niż dotąd. Świat nie patrzy już na Kreml z obawą – patrzy z niecierpliwością i rosnącą determinacją, by zakończyć grę, w której Rosja rozdaje karty.
Trump zawiedziony, Europa przejmuje inicjatywę
Nieobecność Putina odebrano nie tylko jako afront wobec państw zaangażowanych w proces pokojowy, ale też jako cios dla tych, którzy jeszcze liczyli na reset. Administracja amerykańska – przez długi czas skłonna do ostrożnych gestów wobec Moskwy – zaczyna tracić cierpliwość.
Sam Donald Trump, nieobecny na szczycie, coraz wyraźniej traci polityczną kontrolę nad narracją wokół wojny. Sekretarz stanu Marco Rubio postawił sprawę jasno: jeśli Moskwa nie pokaże realnej woli pokoju, Stany Zjednoczone wycofają się z dalszego udziału. Twarde słowa, ale też sygnał, że kończy się czas politycznych gierek.
A Europa? Tu sytuacja wygląda zupełnie inaczej. „Koalicja chętnych”, złożona m.in. z Francji, Niemiec, Polski i Wielkiej Brytanii, zaczyna mówić jednym głosem. Brak Putina odebrano nie jako porażkę, lecz jako zielone światło do działania. 17. pakiet sankcji już jest niemal gotowy, a pomysł wykorzystania zamrożonych 300 mld dolarów rosyjskich aktywów coraz częściej pada z ust europejskich liderów.
I tu pojawia się pytanie – czy to właśnie Europa nie stanie się dziś głównym graczem? Bez wielkich przemówień, bez blichtru, ale z determinacją i narzędziami, które mogą realnie osłabić Kreml.
Kreml traci wpływy, Zachód nie chce już czekać
Blefowanie było przez lata jednym z ulubionych narzędzi Moskwy. Tym razem jednak blef mógł pójść za daleko. Nieobecność Putina nie wyciszyła nastrojów – przeciwnie, obudziła nową falę mobilizacji. Sankcje drugiego rzędu, czyli uderzające w państwa handlujące z Rosją, są coraz bliżej.
Kreml starał się rozbić jedność Zachodu, a być może – choć trudno w to uwierzyć – naprawdę liczył na to, że Trump jeszcze raz poda dłoń. Tymczasem każdy kolejny unik, każda polityczna sztuczka tylko pogłębia izolację. Niewykluczone, że właśnie Stambuł – mimo nieobecności najważniejszych przywódców – przejdzie do historii jako moment, w którym Zachód przestał reagować, a zaczął działać.
Pytanie tylko, czy Kreml jeszcze to widzi – i czy ma plan B. Bo wygląda na to, że plan A właśnie się rozsypał.