Mirella ze Świętochłowic znów zamknięta w domu. Sprawa, która poruszyła całą Polskę

Historia Mirelli ze Świętochłowic wstrząsnęła opinią publiczną. Kobieta, która przez 27 lat miała być więziona przez własnych rodziców, po kilku miesiącach leczenia wróciła do mieszkania, z którego wcześniej została uwolniona. Sprawa opisana przez redakcję „Faktu” wciąż budzi niedowierzanie i pytania o to, jak mogło dojść do tak wieloletniego dramatu.

Lata izolacji za zamkniętymi drzwiami

Mirella zaginęła jako piętnastolatka w 1997 roku. Przez ponad ćwierć wieku nikt nie wiedział, co się z nią dzieje. Rodzice tłumaczyli sąsiadom, że dziewczyna wyjechała do biologicznych opiekunów. Prawda wyszła na jaw dopiero w lipcu 2025 roku, gdy zaniepokojeni mieszkańcy wezwali policję po usłyszeniu dziwnych dźwięków z mieszkania. Funkcjonariusze odnaleźli w środku wychudzoną kobietę z ranami nóg i w stanie zagrażającym życiu. Od tamtej chwili życie Mirelli stało się symbolem milczenia, które trwało zbyt długo.

Śledztwo i nadzieja na nowe życie

Prokuratura Rejonowa w Chorzowie prowadzi postępowanie w sprawie znęcania się fizycznego i psychicznego nad kobietą. Po odnalezieniu Mirella trafiła do szpitala, gdzie spędziła dwa miesiące pod opieką lekarzy i psychologów. Pomóc postanowiły jej trzy mieszkanki Śląska – Aleksandra Salbert, Laura Duras i Luiza Krusz – organizując zbiórkę i próbując przywrócić jej namiastkę normalności. Przez moment wydawało się, że kobieta odzyska wolność i zaufanie do świata.

Powrót do czterech ścian

Po wypisie ze szpitala Mirella jednak wróciła do rodziców. Z relacji znajomych wynika, że matka nie pozwala jej wychodzić z domu, tłumacząc to zmęczeniem po leczeniu. Na oknie pojawiła się ciemna zasłona, a sąsiadki obawiają się, że kobieta znów została odcięta od świata. „Marzyła, żeby zjeść lody i zobaczyć, jak zmieniło się miasto” – wspomina jedna z kobiet, które próbowały się z nią spotkać. Ta historia, choć brzmi jak scenariusz filmu, dzieje się naprawdę. I niestety – wciąż trwa.