Leszek Miller w „Faktach po Faktach”. Bez taryfy ulgowej dla emocji i poprawności

W studiu „Faktów po Faktach” znów było gorąco. Leszek Miller, zaproszony przez Piotra Kraśkę, nie próbował przypodobać się widzom ani prowadzącemu. Były premier, jak zwykle bezpośredni, bronił prawa do stawiania pytań i formułowania hipotez, nawet jeśli te nie wpisują się w obowiązujący ton debaty publicznej. Kraśko próbował wyprowadzić rozmowę na tory jednoznacznych ocen, ale Miller konsekwentnie wracał do kwestii faktów – a raczej ich braku.

„Nie mam potwierdzenia, więc mam prawo pytać”

Punktem zapalnym rozmowy była sprawa rosyjskich i ukraińskich wpływów w Polsce. Dziennikarz przywołał wypowiedź generała Jarosława Stróżyka, według którego za ostatnimi podpaleniami stoją rosyjskie służby. Kraśko przypomniał, że Miller wcześniej sugerował inne możliwości, pytając, czy po słowach szefa SKW przyzna się do błędu. „Nie mam przed sobą żadnego potwierdzenia, więc trzeba snuć różne hipotezy” – odparł Miller, zachowując spokój. Były premier nie wycofał się z wcześniejszych słów, tłumacząc, że dziennikarze i politycy powinni analizować wszystkie tropy, a nie powielać jeden, politycznie wygodny przekaz.

Starcie z Kowalem i granice debaty

Kiedy rozmowa zeszła na temat sporu z posłem Pawłem Kowalem, Miller nie krył zniecierpliwienia. „Kowal zawsze wie lepiej, prawda? To jest jego problem” – rzucił, odnosząc się do jego publicznych wypowiedzi o polityce wschodniej. Dodał, że w polskiej debacie dominuje moralizowanie zamiast rzeczowej analizy. „Nie mam do Kowala uprzedzeń, ale my pochodzimy od innej małpy” – stwierdził z ironicznym uśmiechem, czym wywołał konsternację prowadzącego. Kraśko próbował sprowadzić rozmowę do faktów, lecz Miller konsekwentnie przypominał, że nie zamierza ulegać medialnym schematom.

„Sami się nie zabili” – Miller o konflikcie na Ukrainie

W drugiej części programu powrócił temat wojny w Ukrainie. Kraśko dopytywał o wcześniejsze wypowiedzi byłego premiera, sugerujące, że przyczyną konfliktu była przemoc wobec rosyjskojęzycznej ludności. Miller, spokojnie, ale stanowczo, odpowiedział: „Sami się nie zabili. Weszli dlatego, że uważali, iż to, co się stało na Majdanie, powinno się wydarzyć również tam, gdzie ludzie mówią po rosyjsku.” W jego tonie nie było sympatii dla Kremla – raczej próba opisu mechanizmu, który polityka często przemilcza. W studiu nie brakowało napięcia, lecz Miller zachował zimną krew, jakby chciał przypomnieć, że nawet w medialnym świecie emocji ktoś musi mówić rzeczy niewygodne.