
Decyzja prezydenta Emmanuela Macrona o uznaniu państwa palestyńskiego podczas wrześniowej sesji Zgromadzenia Ogólnego ONZ wywołała gwałtowną reakcję zarówno w Tel Awiwie, jak i w Waszyngtonie. Francja stanie się pierwszym dużym państwem zachodnim, które uzna Palestynę de iure — nie tylko jako aspirację, ale jako realny byt polityczny. Krytyka jest ostra, ale intencje Macrona wydają się jednoznaczne: zakończenie impasu i próba przywrócenia procesu pokojowego.
Netanjahu: to nie droga do pokoju, tylko zagrożenie
Premier Izraela nie przebierał w słowach. Benjamin Netanjahu ocenił, że uznanie państwowości palestyńskiej w obecnych warunkach „zachęca do terroryzmu” i może skutkować pojawieniem się „kolejnego irańskiego proxy”. W jego ocenie Palestyńczycy nie chcą państwa obok Izraela — ich celem ma być całkowita jego eliminacja. Retoryka ta, znana z wcześniejszych oświadczeń izraelskich władz, tym razem została wzmocniona odniesieniem do tragedii z 7 października. W ten sposób uznanie Palestyny zostaje zderzone z pamięcią o ofiarach ataku, który do dziś kształtuje politykę bezpieczeństwa Izraela.
Minister spraw zagranicznych Gideon Saar poszedł o krok dalej, mówiąc wprost: „państwo palestyńskie będzie państwem HAMAS-u”. To porównanie do wydarzeń sprzed dwudziestu lat, gdy Izrael wycofał się ze Strefy Gazy, a władzę tam przejął Hamas, jest nieprzypadkowe — to polityczny archetyp, który ma uwiarygodnić obecny sprzeciw.
Macron: uznanie państwa jako element procesu pokojowego
Francuski prezydent — w liście do Mahmuda Abbasa — zapowiedział, że formalna decyzja zapadnie podczas sesji ONZ we wrześniu. Według niego ten krok może otworzyć drogę do nowego etapu negocjacji i doprowadzić do realnego zakończenia wieloletniego konfliktu. W wymiarze symbolicznym to sygnał zmiany — odejście od dotychczasowego „zamrożonego status quo”, które przez dekady nie przyniosło żadnych konstruktywnych rezultatów.
Trudno jednak nie zauważyć, że timing decyzji — na tle trwających napięć i nieudanych prób zawieszenia broni — czyni ją czymś więcej niż gestem dyplomatycznym. To próba redefinicji pozycji Francji na Bliskim Wschodzie — pomiędzy tradycyjnym sojuszem z Izraelem a postulatem suwerenności dla Palestyńczyków, który popiera już około 150 państw.
Waszyngton: „To propagandowe zwycięstwo Hamasu”
Sekretarz stanu USA Marco Rubio nazwał decyzję Macrona „nierozsądną” i „policzkiem dla ofiar wydarzeń z 7 października”. Jego zdaniem uznanie państwowości palestyńskiej w tej chwili to nie gest dobrej woli, lecz niebezpieczny sygnał, który może zostać odebrany jako legitymizacja działań Hamasu. To stanowisko nie zaskakuje — USA od lat pozostają gwarantem bezpieczeństwa Izraela i nie uznały państwowości Palestyny.
W tle tych deklaracji wciąż trwają nieudane próby negocjacji dotyczących zawieszenia broni i uwolnienia zakładników przetrzymywanych przez Hamas. W praktyce oznacza to, że decyzja Francji może wprowadzić dodatkowe napięcia nie tylko w relacjach transatlantyckich, ale i wewnątrz samej Unii Europejskiej. Czy uznanie państwa palestyńskiego zmieni cokolwiek w rzeczywistości okupowanej Strefy Gazy? Pytanie zostaje otwarte — ale konsekwencje tego gestu są już odczuwalne.